Z Bocznej Loży

JEDYNY, NIEPOWTARZALNY

JEDYNY, NIEPOWTARZALNY

Żył krótko, niespełna 30 lat. Zginął w niewyjaśnionych okolicznościach w 1957 roku, co prawda w górach, ale nie na trudnych szlakach tatrzańskich, lecz na łatwo dostępnej ścieżce, Drodze Oswalda Bazlera. W tak niedługim życiu namalował zadziwiająco dużo wielkich obrazów, z których znacząca liczba znajduje się w zbiorach prywatnych. Kiedy był studentem krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych jego prace obejrzał Andrzej Wajda, również ówczesny student Akademii. Wajda wiele razy, przy różnych okazjach opowiadał, że gdy zobaczył po raz pierwszy obrazy Andrzeja Wróblewskiego, postanowił porzucić malarstwo. Uznał, że skoro Wróblewski „tak” maluje, to dla niego raczej nie ma miejsca w tej dziedzinie.

W późniejszych latach to właśnie Wajda w dużej mierze przyczynił się do tego, że malarstwo Wróblewskiego jest dzisiaj znane i cenione. Pod koniec życia reżyser z żalem odnotował, że jego niespełnionym marzeniem było zrobienie filmu o Andrzeju Wróblewskim. Obrazy artysty z rzadka pojawiają się na rynku sztuki i są coraz droższe. Te najwybitniejsze dzieła Andrzeja Wróblewskiego „Ukrzesłowienia”, „Rozstrzelania” (cykle obrazów) znajdują się w Muzeum Narodowym. Rodzina miliarderów Staraków posiada podobno największą kolekcję obrazów Wróblewskiego. Na wystawie w ich własnej warszawskiej galerii Spectra Art Space nie wszystkie znalazły miejsce.

Człowiek częścią niewidzialnej machiny

Chyba po raz pierwszy został pokazany publicznie akwarelowy niewielki autoportret, poza tym szkice do „Ukrzesłowionych” i do cyklu „Rozstrzelań”, Szofer na tle mazowieckiego pejzażu (trzech czarnych linii pośród szarości), portrety ludzi starych, zaniedbanych, portrety życia tamtych czasów, także abstrakcje. Kiedyś nazywano Wróblewskiego malarzem socrealizmu. Określenie mylne, ale i poniekąd trafne, bo rzeczywiście malował rzeczywistość epoki socrealizmu, jednak tę, która nie znajdowała miejsca w oficjalnej propagandzie. Na jego obrazach nie widzimy uśmiechniętych przodownic pracy podających cegły, ani siedzących dumnie na traktorze, lecz kobiety sterane życiem, zmęczone, smutne, niezgrabne, które w zreumatyzowanych dłoniach trzymają torbę z butelką herbaty i kromką chleba, wyruszając do ciężkiej pracy z sublokatorskiego pokoju („Garbata. Kobieta we wnętrzu”, 1955 r.). Widzimy kobiety czekające w absurdalnych kolejkach („Kolejka trwa”, 1956 r.), obrazujące uprzedmiotowienie człowieka, będącego jakby częścią krzesła, częścią jakiejś niewidzialnej machiny, ubezwłasnowolnionego przez system, zastygłego w beznadziei swego losu.

Andrzej Wróblewski omijał, jak mógł, formułę sztuki socrealistycznej, narzuconą artystom w 1949 roku. Na jego obrazach znajdziemy drwiny z idei pracy socjalistycznej. „Niech się mury pną do góry…” śpiewano w ówczesnej piosence. U Wróblewskiego na budujących się murach Nowej Huty porastają kwiatki, a ich budowniczowie krążą pośród nieukończonych budowli jakby byli na pikniku. Postaci i sceny z filmu „Człowiek z marmuru” Andrzeja Wajdy mają swój wyraźny rodowód w malarstwie Andrzeja Wróblewskiego. To wielkie malarstwo fascynowało i inspirowało także innych artystów. Wiele odniesień do obrazów Wróblewskiego znajdziemy w twórczości teatru Leszka Mądzika, Sceny Plastycznej KUL-u, szczególnie w spektaklach „Pętanie” i „Wędrowne”.

Różewicz zamiast Grochowiaka

Tytuł wystawy „Ja, jeden z wielu” zaczerpnięto z wiersza Tadeusza Różewicza. Pośród obrazów pojawiają się na ścianach galerii fragmenty wierszy autora „Kartoteki”. Uzasadnienie takiego projektu może być jedno i tak naprawdę bardzo naciągane: zarówno poeta jak i malarz należeli do pokolenia Kolumbów i traumatyczne przeżycia wojny znalazły odbicie w ich twórczości. Zamysł skrzyżowania malarstwa Wróblewskiego z poezją Różewicza mnie nie wydaje się trafny. Jeżeli już kurator wystawy potrzebował poety dla „urozmaicenia” ekspozycji - choć malarstwo Wróblewskiego nie wymaga żadnych dodatkowych efektów - to idealnie nadawałyby się do tego turpistyczne wiersze Stanisława Grochowiaka. W poezji Grochowiaka odnajduję wiele podobnych postaci oraz opisów brzydoty, smutku i beznadziei powojennej rzeczywistości, które także widzę na płótnach Wróblewskiego. Grochowiak był zafascynowany malarstwem Andrzeja Wróblewskiego, opublikował poruszającą relację z pośmiertnej wystawy „Rozstrzelanych”, gdzie pisał, m.in.: nieżywi już przed egzekucją, zabici nim padł strzał plutonu egzekucyjnego…

Obrazy Wróblewskiego przesycone są koszmarem życia w zrujnowanej, powojennej Polsce, w okowach nieludzkiego komunistycznego systemu, ale także traumą wojenną z dzieciństwa, w szczególności kiedy na jego oczach, czternastoletniego wówczas chłopca, w 1941 roku Gestapo zamordowało jego ojca, profesora prawa Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. Fascynującym dziełem wydał mi się obraz „Ślubna fotografia”,, namalowany w 1949 roku, który wbrew tytułowi nie jest malarstwem radosnym. Mężczyzna na obrazie cały w błękitach, z błękitnym bukietem i… twarzą, a taki szary błękit w malarstwie to zwiastun śmierci i smutku. Ten portret ślubny jest właściwie opowieścią o nadchodzącej stracie, o rozpaczy, może również przeczuciem własnej nieodległej śmierci artysty, która przyjdzie kilka lat później.

Wielka umiejętność rozmalowania barw

Radośniejsze akcenty na wystawie Wróblewskiego znajdziemy w pięknie namalowanych maleńkich widokach miejskich i w portrecie żony artysty na plaży. Kształty i ułożenie kobiecego ciała przypominają pozy kobiet z obrazów Velazqueza czy Rubensa. Na tych obrazach jest mnóstwo fascynujących kolorów. Wróblewski, będąc studentem krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, założył grupę samokształceniową, która miała na celu zwalczać ówczesnych profesorów Akademii, kolorystów, powracających po dłuższych pobytach w Paryżu, którzy tuż po wojnie zdominowali polskie szkolnictwo artystyczne. Jednakże Wróblewski, choć chciał się odciąć od dorobku swoich profesorów, jak wszyscy uczniowie kolorystów, miał wielkie poczucie barwy. Jego płótna fascynują zestawieniami kolorów, wielką umiejętnością rozmalowania jednej barwy. Są to obrazy o wielkiej wartości estetycznej. Jedyne, niepowtarzalne.

Kolekcja rodziny Staraków jest ciągle powiększana, liczy ponad 700 obrazów namalowanych przez 150 malarzy. Kiedy byłam w Stanach Zjednoczonych i oglądałam tam dzieła wielkich malarzy i rzeźbiarzy europejskich, zachwycały mnie te mosiężne tabliczki umieszczone pod dziełami i opowiadające o milionerach amerykańskich, którzy prywatne kolekcje sztuki o wielkiej wartości przekazali do muzeów, na uniwersytety, do publicznych galerii …. U nas jeszcze nie dzieje się „aż tak”, ale cieszy mnie, że warszawska Galeria Spektra Art Space, podobnie jak galeria Villa La Fleur w Konstancinie, stworzona przez Marka Roeflera, posiadają kolekcje sztuki ważnej, wartościowej i prezentują wystawy artystów uznanych, często dzieła wybitne. Można rzec, że jest coraz lepiej. Najbogatszy niegdyś Polak Jan Kulczyk zasłynął tylko ufundowaniem „Kwadrygi Apollina” na fasadzie Teatru Wielkiego, jego niegdysiejsza żona Grażyna swoją poznańską kolekcję sztuki współczesnej „wyprowadziła” do jakiejś wioski czy miasteczka w Szwajcarii. No Comment!

Galeria Spectra Art Space, Warszawa ul. Bobrowiecka 6
Wystawa malarstwa Andrzeja Wróblewskiego „Ja, jeden z wielu"

Kolejka trwa Andrzej Wróblewski, Kolejka trwa, 1956 r.

Ślubna fotografia Andrzej Wróblewski, Ślubna fotografia, 1949 r.